niedziela, 4 grudnia 2011

Opowieści z krypty



Tajemnice i legendy od zawsze rozpalały ludzkie umysły, zwłaszcza, gdy nie królował jeszcze na świecie kult sceptycyzmu i nauki. Z pokolenia na pokolenie przekazywano fascynujące historie o potworach i zjawach, które - wymyślane dla niepokornych dzieci i spragnionych wrażeń słuchaczy - szybko zaczynały żyć własnym życiem. Owe wytwory lęku i wyobraźni nie ominęły również Wrocławia, co więcej - miasto o burzliwych dziejach stanowiło podatny grunt dla nadprzyrodzonych opowieści. Zapraszam dziś do jeżącej włos na głowie podróży śladami wrocławskich duchów i widm :-).

Wampiry i zjawy

Na początek wniosę nieco grozy i wspomnę o najmroczniejszych miejskich legendach. Pierwsza z nich pojawiła się już kiedyś na blogu, mówi o grasującej zjawie i lekkomyślnym strażniku kościelnej wieży:

Dawnymi czasy pewna młoda kobieta zdobyła serce dzielnego i uczciwego chłopca. Ten poślubił ją i dał jej wszystko, w zamian jednak doznał nieopisanej udręki. Jego nowa żona trwoniła bez opamiętania wspólny majątek, doprowadzając w końcu zrozpaczonego męża do samobójstwa. Rozpustne życie przywiodło ją pewnego dnia do krawędzi, gdy jeden z kochanków zbiegł, kradnąc wszystkie jej pieniądze i kosztowności. Kobieta postanowiła poprzez chciwość i oszustwo odzyskać utracone dobra. W swoim kramie na Rynku bezczelnie zwodziła klientów, słynęła w całym mieście z niesłychanego skąpstwa. Gdy jej żywot dobiegł końca, skumulowane w sercu zło nie pozwoliło odejść jej duszy w pokoju. Każdej nocy powstawała z grobu, zostawiała na nim swój całun i udawała się do kramu. Tam, mdlejąc z wysiłku, mierzyła wciąż to nowe bele płótna. Pewnego razu zauważył ją strażnik z wieży kościoła św. Elżbiety. Postanowił rozprawić się ze zjawą i starym zwyczajem, gdy wyszła już na swą nocną wędrówkę, zabrał z jej mogiły całun. Rozwścieczona zmarła, nie mogąc powrócić do grobu, zaczęła wspinać się zajadle po wieży kościoła, wygrażając strażnikowi. Mężczyznę ogarnął blady strach, zaś spieniona twarz i obłędne ślepia coraz bardziej zbliżały się do szczytu. Gdy paskudne, oślizgłe łapy chwytały już za okno, wybiła godzina pierwsza. Zjawa rozluźniła uścisk i runęła w dół, na następny dzień znaleziono na dole zniekształcone truchło.

Słowiańska dusza miasta sprawiła, że wśród miejscowej ludności wyjątkowo często krążyły podania o wampirach. Oto w 1591 r. pewien szewc popełnił samobójstwo. Rodzina sprytnie ukryła ślady krwi na szyi, oznajmiając wszystkim, że przyczyną zgonu był atak serca. Dzięki temu zmarły mógł być pochowany wedle liturgii katolickiej, ze wszystkimi przysługującymi mu honorami. Wkrótce miastem wstrząsnęła seria niewyjaśnionych wydarzeń - ludzie budzili się w nocy duszeni przez tajemniczą zjawę. Przerażona wdowa po szewcu wyjawiła Radzie Miejskiej prawdziwe okoliczności śmierci męża. Nakazano odkopanie jego ciała (które okazało się zupełnie nienaruszone), odrąbanie głowy, nóg i rąk i na wszelki wypadek - spalenie szczątków i rozrzucenie prochów po Odrze... Podobno poskutkowało! Nieco wcześniej, bo w 1517 r. na Muchoborze wampir wysysał nocami ludzką krew, rozprzestrzeniając przy okazji śmiertelną zarazę. Pewien starzec rozpoznał w nim ducha zmarłego owczarza (wierzcie lub nie, ale owczarzy podobno często podejrzewano o czarnoksięstwo...), doradził odnalezienie ciała, odcięcie głowy i pochowanie jej poza cmentarzem. Ta metoda również okazała się bezbłędna.


Jeśli mówimy o siłach ciemności, nie sposób przemilczeć bogatej historii zamku w Leśnicy. Otóż w 1654 r. zmarł jego właściciel, okrutny hrabia Horacy von Forno. Za życia nigdy nie szanował służby ani prostych ludzi, podwładni z ulgą przyjęli więc wiadomość o jego śmierci. Ku wielkiemu zdziwieniu, po powrocie z pogrzebu ujrzeli hrabiego w oknie jego komnaty. Przez jakiś czas nadal rządził zamkiem, siejąc strach w całej okolicy. Później przeniósł się na jedno z pobliskich wzgórz, gdzie przebywa do dziś. Nie zbliżajcie się tam w południe, bo możecie poznać gniew zjawy! Zamiast tego polecam obserwować cmentarz w Leśnicy - ponoć kiedyś odbyła się tam wielka bitwa duchów, stanowiąca akt zemsty kilkudziesięciu chłopów zamordowanych przez rodzinę von Forno.

Duchy mniej szkodliwe

Duchy to nie tylko krwiożercze widma, wyrządzające szkodę ludziom. Wiele z nich ma znaczenie symboliczne lub moralizatorskie. I tak oto pokutnice uwięzione na Mostku Czarownic, rozpiętym między wieżami kościoła św. Marii Magdaleny, odbywają karę za swoją próżność w doczesnym życiu. Świątynia ta jest pełna fascynujących tajemnic, dość powiedzieć, że istnieje wiele relacji naocznych świadków, którzy widzieli zmierzające ku niej procesje mrocznych zjaw - postaci ze świecami, rycerzy w pełnej zbroi, a nawet złowrogich, czarnych psów. Ich znaczenie do dziś pozostaje zagadką.

Bardzo charakterystyczne dla terenów Śląska są podania o błędnikach - tajemniczych i pojawiających się znikąd ogniach, snujących się nocami po bagiennych bezdrożach. Symbolizują one dusze potępionych grzeszników i nieochrzczonych dzieci, bezskutecznie szukające odkupienia i przebaczenia. Zdania na ich temat były od zawsze podzielone - według jednych zwodziły wędrowców na manowce, według drugich - pomagały ludziom, licząc na rozgrzeszenie. Paranormalną "karierę" błędników przerwał dopiero postęp nauki, która rozwiała wątpliwości co do natury tego zjawiska.

Wrocławscy studenci mogą na własnej skórze przekonać się o prawdziwości niezwykłej legendy o zamku piastowskim, który stał w miejscu dzisiejszego głównego gmachu Uniwersytetu. Ponoć da się tam usłyszeć wydobywający się spod ziemi przeraźliwy krzyk. Według miejscowych podań w lochach zamku odbywały się nieludzkie tortury, przeprowadzane przez ponurego i okrutnego kasztelana. Zginął on z rąk własnej córki, duchy obojga przez długi czas krążyły po zamku. Uwolnił je młody Krzyżak, Hermann von Salza, w zamian za wskazanie mu życiowej drogi (po szczegóły odsyłam do "Legend i podań wrocławskich i dolnośląskich"). Porada z zaświatów pozwoliła mu uniknąć pokus i bożego gniewu, warta była więc rozgrzeszenia dla zbłąkanych dusz.


Nie tylko Uniwersytet kryje mroczne tajemnice, szkoła sióstr Urszulanek - według relacji uczennic - też niejednokrotnie gościła zjawy. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że pod gmachem klasztoru spoczywają zmarłe na przestrzeni wieków zakonnice. Nawiedzają one nocami korytarze szkolnego internatu, sunąc cicho w białych szatach, z zapalonymi świecami. Znikają na dłużej, gdy zostanie odprawiona msza za ich dusze. Podobne, religijne podłoże ma historia o parze duchów pokutujących we wrocławskiej katedrze. Dawno, dawno temu Heinrich zaraz po złożeniu ślubów zakonnych poznał piękną Elizabeth. Postanowił sprzeniewierzyć się Bogu i wybrać kobietę ponad swoje powołanie. Razem uciekli do Wrocławia, gdzie liczyli na protekcję wpływowych krewnych. Wkrótce jednak umarli, ich dusze zaś błąkają się po przepastnych nawach kościoła.

Bardziej "świeckie" duchy straszą na Starym Mieście. Nie może ich zabraknąć na Rynku - tutaj spotyka się postać chłopca, Mikołaja, który w przypływie chciwości zabił starszą kobietę i zagarnął jej skarby (w historię tę był też wplątany demoniczny karzeł, latający nad Wrocławiem z magicznymi różdżkami...). Ze Wzgórza Partyzantów dla odmiany wydobywają się straszliwe krzyki średniowiecznych więźniów, torturowanych w podziemnych katakumbach.

Ciekawa historia przydarzyła się w 1620 r. czeskiej królowej, Elżbiecie, uciekającej z Pragi po przegranej bitwie pod Białą Górą. Podczas noclegu we Wrocławiu nawiedziła ją zmarła właścicielka domu. Wyjawiła, że została zamordowana przez męża, który upozorował wypadek i odszedł do swojej kochanki. Aby udowodnić prawdziwość swoich słów, zdjęła pierścień herbowy królowej i włożyła go do swojej rany. Nakazała przy tym otworzyć nazajutrz swój grób. Elżbieta podążyła za jej radą - jakież było zdziwienie, gdy w trumnie obok nieboszczki odnaleziono ów pierścień. Wyrodny mąż został aresztowany i oddany w ręce sprawiedliwości. Rzecz działa się w miejscu dzisiejszych budynków przy ul. Szewskiej 45 i 46. Jeśli tam mieszkacie - bądźcie czujni!

Duchy kamienicowe

Tę część zostawiam na deser, aby udowodnić, że kamienice również potrafią mieć duszę. A raczej ducha! Dom "Pod Złotym Psem", znajdujący się we wschodniej pierzei Rynku, wyjątkowo często zmieniał właścicieli. Z jego pustego strychu bezustannie dochodziły odgłosy pracy stolarskiej. O ile ów nadprzyrodzony dźwięk nikomu nie zaszkodził, o tyle Fryderyk II przeżył tu chwile grozy, gdy nieznana siła wyrwała mu pióro z ręki i krzesło spod siedzenia...

Z kamienicy "Pod Zielonym Wiankiem Rucianym", na ul. św. Mikołaja 66 (zburzono ją w 1866 r.), słychać było piękny śpiew chóru, dobywający się z podziemi. Zaczęto snuć opowieści, że w tym miejscu stał kiedyś klasztor, po którym pozostał chór zmarłych zakonnic. Najprawdopodobniej jednak ekscentryczni mieszkańcy kamienicy zabawiali się kosztem zabobonnych przechodniów. W dzień siedzieli wyjątkowo cicho, w nocy zaś zbierali się w piwnicach i głośno śpiewali...

Ostatnia z opisywanych kamienic, "Pod Cichą Muzyką", zlokalizowana była przy ul. Łaciarskiej. Zawdzięczała swoją nazwę melodyjnym dźwiękom wydobywających się ze starożytnych piwnic. Przywodzi mi to na myśl znajdujący się tuż obok kościół św. Marii Magdaleny, gdzie o każdej porze dnia można posłuchać cichych, magicznych organowych rytmów.

Słowo na koniec

W niniejszym artykule świadomie pominąłem duchy straszące na cmentarzach. Domyślacie się pewnie, że we Wrocławiu groby możemy odnaleźć niemal na każdym skrawku trawnika. Wyobraźnię pobudzają dawne nekropolie zamienione w parki, w Internecie roi się zaś od relacji ze spotkań z duchami. Uznałem to wszystko za wymysł naszych czasów, którego nie można włączać w poczet barwnych, starych legend. Jeśli znacie więcej nawiedzonych miejsc - koniecznie napiszcie o tym w komentarzach! :-)

Źródła

4 komentarze:

  1. Zam zamek w leśnicy!! w ogole świetny wpis!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak najbardziej autentyczna historia z duchem w roli głównej.Lata nie tak odległe bo 50-te XX w.Wioska u podnóża Gór Świętokrzyskich.Do córki właściciela wiatraka smali cholewki świeżo owdowiały facet,dziewczyna przychylnym okiem też spogląda na konkurenta jednym słowem mają się ku sobie.Pewnego letniego wieczoru tak bliżej godziny duchów para siedzi sobie na ławeczce przed domem,aż tu od wiatraka zbliża się do nich zjawa,bez słowa rozchodzą się.Koniec spotkań,oboje są pewni że to był duch małżonki zalotnika, widocznie amory męża nie przypadły jej do gustu.A prawda?Rodzicom dziewczyny niezbyt pasował kandydat na zięcia więc zastanawiali się jak doprowadzić do ich rozstania.Przeprowadzenia tej akcji podjął się brat dziewczyny a że miał smykałkę do robienia dowcipów, okoliczności sprzyjały więc akcja przeszła najśmielsze oczekiwania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Świętokrzyskie ma długą tradycję jeśli chodzi o sztuczne duchy - teraz po zamku w Chęcinach kręci się nocami ochroniarz przebrany za białą damę :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoje posty zaczynają mnie wkręcać,ale na dziś dosyć .Proza życia.Pozdrowienia "chrobat"z podnóża G.Św.

    OdpowiedzUsuń

Uprzejmie proszę o nie przesyłanie w komentarzach SEO-spamu.