niedziela, 27 maja 2012

Śmierć w Breslau

Header artykułu o zabójstwie rodzeństwa Fehse

Zastanawialiście się może kiedyś, czy kryminalne opowieści o Eberhardzie Mocku osadzone były w prawdziwych realiach? Czy w dawnym Breslau naprawdę zdarzały się mroczne zbrodnie, których wyjaśnienie wymagało nadludzkiego wysiłku? Odpowiedź na to pytanie znalazłem w Encyklopedii Wrocławia. Znajduje się tam krótki wpis o historii, która w połowie lat 20. wstrząsnęła środkową Europą.

5 czerwca 1926 roku dziesięcioletnia Erika Fehse i jej ośmioletni brat, Otton wyruszyli na prośbę dziadka po przesyłkę na Pocztę Paczkową przy ulicy Weiße Ohle (dzisiejsza Janickiego). Dzieci miały do przebycia stosunkowo krótki odcinek drogi, ale nigdy nie dotarły do celu. Ich matka, Hedwig Fehse, zaniepokoiła się, gdy wieczorem jej pociechy nie wróciły do domu. Nie miała łatwego życia, los ciężko ją doświadczył. Na wojnie w 1918 r. straciła męża, od tego czasu wychowywała Erikę i Ottona sama. Byli wszystkim, co zostało jej na świecie. Tego samego dnia na kampusie Politechniki i w Parku Szczytnickim dokonano makabrycznego odkrycia. Późnym popołudniem przechodnie zauważyli pozbawione krwi i poćwiartowane części ciał dzieci. Zrozpaczona rodzina Fehse przeżyła prawdziwy szok, nie był to jednak koniec dramatu. Dwa dni później, 7 czerwca, dziadek otrzymał pocztą paczkę ze szczątkami wnuczki...

Do pracy natychmiast przystąpiła komisja morderstw wrocławskiej policji. W sprawę zaangażowano nawet Ernsta Gennata z Berlina, jednego z twórców współczesnej kryminologii. Zbadano dokładnie trasę dzieci z ich mieszkania niedaleko Königsplatz* aż do samej poczty. Zaangażowano szeroko okolicznych mieszkańców, ustalono, że ostatni raz widziano Erikę i Ottona na placu Dominikańskim. Sprawca zbrodni wydawał się nieuchwytny, śledztwo zaś ciągnęło się miesiącami bez żadnych rezultatów. Gennat przyznał, że była to jedna z największych porażek w jego karierze. Gdy nadzieje na rozwiązanie sprawy okazały się płonne, wylądowała ona w policyjnej szufladzie. Ale tylko na kilka lat.

20 sierpnia 1934 roku przychylny Hitlerowi magazyn „Der Stürmer” opublikował artykuł „ Der Ritualmord In Breslau”, oskarżający Żydów o rytualny mord na rodzeństwie Fehse. W tekst wpleciono pełen żalu list od babci dzieci. W mieście zawrzało, na fali antysemickiej histerii podejrzenia skierowano w stronę niezidentyfikowanego żydowskiego rzeźnika. Radca von Kulitz, zastępca prezydenta wydziału morderstw, przeczytawszy ów artykuł wpadł w prawdziwy szał. Zwołał konferencję, na której oświadczył, że zarzuty stawiane przez magazyn są śmieszne, a materiały dowodowe kompletnie błędne i kompromitujące pracę, którą wykonała dotąd policja. Powiedział, że sprawa Fehse to typowe zabójstwo na tle seksualnym (wskazywało na to okaleczenie szczątków) i zadecydował o konfiskacie 32. numeru „Der Stürmer” (takie zachowanie nie miało precedensu w całej III Rzeszy!). Aby wyprzedzić działania nazistów, ponownie otworzył akta sprawy i zaangażował swoich pracowników w jej rozwiązanie. Śledztwo przyniosło bardzo dobre rezultaty, przed oblicze prawa doprowadzono dwóch głównych podejrzanych, branych pod uwagę (prawdopodobnie) jeszcze w 1926 r. Byli to dr Arthur Engel (*01.06.1899) oraz czechosłowacki student, Herbert Höll (*20.06.1902).

O ile o Engelu wiemy niewiele, o tyle Höll okazał się bardzo mroczną postacią. Eksperci uznali go jednogłośnie za sadystę. W jego potwornie zaniedbanym mieszkaniu znaleziono m.in. 6700 pocztówek i 1230 arkuszy z adresami, zwyczajami i imionami wrocławskich dzieci. Na policję zgłosili się świadkowie, którzy widzieli Hölla w towarzystwie Eriki i Ottona Fehse w dniu morderstwa. Wszystko to doprowadziło 17 listopada 1934 r. do aresztowania dewianta. Nigdy jednak nie udowodniono mu winy, w sprawie zabrakło bowiem żelaznych dowodów. Była to dotkliwa porażka wymiaru sprawiedliwości, wykorzystali ją skrupulatnie zwolennicy Hitlera, którzy ponownie wysunęli antysemickie zarzuty. Po dziś dzień zbrodnia z 1926 r. jest wykorzystywana przez środowiska neonazistowskie jako przykład rytualnego, żydowskiego mordu.

Jeśli chcecie poznać bliżej okoliczności tej historii, musicie zajrzeć do Landesarchiv w Berlinie**, znajdują się tam przedwojenne kartoteki Ernsta Gennata, który - jako prezydent berlińskiej policji i twórca pojęcia seryjnego mordercy - próbował odnajdywać w zabójstwach wzory i prawidłowości. Akta sprawy zawierają ponoć zdjęcia, raporty z akcji i stenogramy z przesłuchań podejrzanych. Kto wie, być może w dobie łatwego dostępu do informacji rozwiązanie takiej zagadki będzie możliwe nawet i po stu latach...


* Najprawdopodobniej była to nieistniejąca już kamienica przy Friedrich-Wilhelm-Strasse 16-18 (ul. Legnicka), możliwa jest również lokalizacja przy dzisiejszej ul. Braniborskiej, między placem Jana Pawła II a placem Strzegomskim.

** Akta sprawy znajdują się w Landesarchiv w Berlinie.
Ich spis jest na karcie Zentralkartei für Mordsachen und Lehrmittelsammlung.
A Pr.Br.Rep. 030-03 Nr. 409  1926 – 1946
A Pr.Br.Rep. 030-03 Nr. 1754  1929 - 1939

Artykuł został napisany na podstawie wielu źródeł należących do różnych opcji politycznych (nazistowskie, prożydowskie, policyjne), stąd nie mogę zagwarantować, że informacje są w stu procentach rzetelne. Materiały źródłowe to:

  1. Encyklopedia Wrocławia (zobacz w księgarni)
  2. Der Stürmer, 5/1934, The Jewish Ritual Murder (wersja ang.)
  3. Landesarchiv Berlin, Zentralkartei für Mordsachen und Lehrmittelsammlung
  4. Der Spiegel, 41/1949, Das Spiel ist aus - Arthur Nebe
  5. Jüdische Allgemeine, 20 luty 1935, Ritualmordmärchen widerlegt, Der Kindermord von Breslau vor der Aufklärung
  6. Der Israelit, 34/1934, Der „Stürmer” in Breslau beschlagnahmt
  7. Cohn Willy, Żadnego Prawa - Nigdzie. Dziennik z Breslau 1933-1941 (zobacz w księgarni)

6 komentarzy:

  1. To naprawdę mrożąca krew w żyłach historia dla Marka Krajewskiego

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak sobie myślę, że w PRL-u największe zagęszczenie seryjnych morderców było chyba w Katowicach i okolicach, a w drugiej kolejności - w Warszawie. We Wrocławiu był względny spokój. Im więcej ludzi, tym więcej morderstw?
    Jedna bestialska zbrodnia może się w danym miejscu raz na jakiś czas zdarzyć. Ale czy aż tyle, ile u Krajewskiego? Jak to ktoś zażartował: jeszcze kilka serii "Ojca Mateusza" i w Sandomierzu nie pozostanie żywy duch ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że Krajewski nie był aż tak daleko od prawdy, zwłaszcza w odniesieniu do lat hitlerowskich. Sam jestem ciekaw, jak dalece ludność była wtedy "ucywilizowana" :-). Pewnie odpowiedź leży w owych archiwach kryminalnych w Berlinie.

      Usuń
  3. Brr. Straszna historia. Dziadek pewnie do końca życia miał wyrzuty sumienia, że sam się na tę pocztę nie ruszył :/.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe, czy ta sprawa się kiedyś rozwiąże - teoretycznie im więcej starych informacji jest digitalizowanych, tym większa szansa na dostrzeżenie nowych faktów... A sama rodzina musiała być nieźle rozbita zwłaszcza, że hitlerowcy co chwilę rozgrzebywali wszystko od początku.

      Usuń
  4. Przedwojenny Wrocław był istną mieszanką etniczną. Do tego zsyłano do Breslau osoby ukarane w innych częściach rzeszy. Urzędnicy - tak jak bohater kryminału Krajewskiego, E. Mock za karę musieli pracować w Breslau.

    OdpowiedzUsuń

Uprzejmie proszę o nie przesyłanie w komentarzach SEO-spamu.