Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nieistniejące budowle. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą nieistniejące budowle. Pokaż wszystkie posty
sobota, 12 stycznia 2013
Wrocław wczoraj i dziś
W ostatnim czasie wpadłem na pomysł utworzenia serii kolaży fotograficznych, pokazujących porównanie Wrocławia przedwojennego (na podstawie dolny-slask.org.pl) z dzisiejszym. Stopniowo wrzucałem zdjęcia na facebookowy profil blogu, gdzie mogłem obserwować reakcje internautów i mediów (Gazeta.pl tu i tu, TVN24). Idea porównań okazała się strzałem w dziesiątkę. Dziś – w ramach podsumowania akcji – chciałbym zaprezentować wykonane fotomontaże na blogu. Zapraszam do oglądania i komentowania!
Etykiety:
II wojna światowa,
kościoły,
nieistniejące budowle
niedziela, 30 września 2012
W wirze Siedmiu Kół
Dziś opowiem Wam historię kolejnego wrocławskiego Zaułka, noszącego nazwę Siedmiu Kół. Rozciągał się on na północnej jezdni obecnej ulicy Kazimierza Wielkiego, od ul. Gepperta do placu Bohaterów Getta (tak, taki plac istnieje i znajduje się koło kina Helios :)). Powstał w 1866 r. po zasypaniu starej miejskiej fosy. Pomimo, że obejmował zaledwie 14 budynków, budził podziw rozmachem architektury. Do dziś zachowało się tu 5 budowli, które dają wyobrażenie o przedwojennym obrazie uliczki.
Etykiety:
kazimierza wielkiego,
nieistniejące budowle,
stare miasto
niedziela, 16 września 2012
Spacer Zaułkiem Zamkowym
Zaułek Zamkowy to nieistniejąca już uliczka w centrum Wrocławia, zniszczona niemal doszczętnie podczas II wojny światowej, a następnie wchłonięta w latach 70. przez żarłoczną trasę W-Z. Znajdowała się pomiędzy ul. Gepperta i Świdnicką, zajmowała północny pas dzisiejszej ul. Kazimierza Wielkiego. Aż trudno uwierzyć, jak niezwykle wyglądała! Była wąska, ale zarazem wielkomiejska. Z tego bogactwa pozostało zaledwie... 17% zabudowy.
Etykiety:
kazimierza wielkiego,
nieistniejące budowle,
stare miasto
niedziela, 26 sierpnia 2012
Co zjadła trasa WZ? Zaułek Pokutniczy.
W latach 70. Stare Miasto przeszło jedną z największych przemian w swojej historii. Oto z powierzchni ziemi zniknęło kilka zabytkowych zaułków i uliczek, ich miejsce zaś zajęła dwupasmowa trasa W-Z. Trudno dziś powiedzieć, czy była to słuszna decyzja – plany takie bowiem snuli już nawet sami Niemcy, ponadto Wrocław w tym obszarze i tak przypominał jedną wielką ruinę.
Wspomniane zaułki na mapie układały się w bardzo osobliwy sposób, powstały bowiem w większości w wyniku zasypania dawnej miejskiej fosy. Jej stan sanitarny w połowie XIX wieku stał się na tyle nieznośny, że władze Breslau nakazały interwencję i przebudowę tej części starówki. Efekt był imponujący, jednakże już kilkadziesiąt lat później wąskie uliczki stanęły na przeszkodzie sprawnej organizacji ruchu. Coraz większa liczba samochodów powodowała konieczność opracowania nowych koncepcji. Zniszczenia wojenne wokół starej fosy rozwiały w tej sferze wszelkie wątpliwości, zrezygnowano z odbudowy zrujnowanych kamienic i przeznaczono puste tereny pod nową arterię. W efekcie centrum Wrocławia podzielone jest na dwie części ruchliwą, nieprzyjazną trasą. Od niedawna pojawiają się plany jej uspokojenia, powodujące mnóstwo kontrowersji wśród kierowców. Chciałbym dołożyć w tej dyskusji swoje trzy grosze i przypomnieć, jak pięknie wyglądała przed wojną dzisiejsza ulica Kazimierza Wielkiego. W następnych tygodniach będę publikował dalsze części tego cyklu. Na dobry początek - spacer po Zaułku Pokutniczym.
Wspomniane zaułki na mapie układały się w bardzo osobliwy sposób, powstały bowiem w większości w wyniku zasypania dawnej miejskiej fosy. Jej stan sanitarny w połowie XIX wieku stał się na tyle nieznośny, że władze Breslau nakazały interwencję i przebudowę tej części starówki. Efekt był imponujący, jednakże już kilkadziesiąt lat później wąskie uliczki stanęły na przeszkodzie sprawnej organizacji ruchu. Coraz większa liczba samochodów powodowała konieczność opracowania nowych koncepcji. Zniszczenia wojenne wokół starej fosy rozwiały w tej sferze wszelkie wątpliwości, zrezygnowano z odbudowy zrujnowanych kamienic i przeznaczono puste tereny pod nową arterię. W efekcie centrum Wrocławia podzielone jest na dwie części ruchliwą, nieprzyjazną trasą. Od niedawna pojawiają się plany jej uspokojenia, powodujące mnóstwo kontrowersji wśród kierowców. Chciałbym dołożyć w tej dyskusji swoje trzy grosze i przypomnieć, jak pięknie wyglądała przed wojną dzisiejsza ulica Kazimierza Wielkiego. W następnych tygodniach będę publikował dalsze części tego cyklu. Na dobry początek - spacer po Zaułku Pokutniczym.
Etykiety:
kazimierza wielkiego,
nieistniejące budowle,
stare miasto
niedziela, 10 czerwca 2012
Wiazdny Dom Pod Złotym Berłem
Józef Wybicki
Józef Wybicki siedział zamyślony nad kartką papieru. Choć układanie słów w wiersze i przemowy było dla niego chlebem powszednim, nie potrafił wydusić z siebie ani jednego zdania. Powoli i mozolnie redagował list do swojej żony, która wskutek cesarskich intryg nie mogła zamieszkać razem z nim we Wrocławiu. Krople potu spadały miarowo na podłogę dusznego poddasza. Wybicki z wielkim żalem sączył ponure myśli, raz po raz przywoływał swoje wielkie porażki. Wojenna machina wielkich mocarstw całkowicie pozbawiła go złudzeń o odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Siedział teraz w ciasnym pokoju zajazdu, upokorzony, z dala od rodziny i przyjaciół. Z apatii wyrwał go radosny krzyk jego synów, Józefa i Łukasza. Wiedziony nieoczekiwanym porywem optymizmu chwycił za pióro i napisał przewrotnie:„Bo już w tej nowej mojej posesji mieszkam i jestem bardzo dobrze przy moim zdrowiu, bo żaden pedogrzysta, suchotnik i elegant do mnie się pod dach nie wgrzebie”
Etykiety:
kamienice,
kuźnicza,
legendy,
nieistniejące budowle
sobota, 19 marca 2011
Opactwo z głębin ołbińskiego stawu
Na wrocławskim Ołbinie, w pobliżu ziejącego grozą zamczyska Wydziału Architektury, znajduje się neogotycki kościół św. Michała Archanioła. Strzelista wieża kościoła prezentuje swoje odbicie w niewielkim, parkowym stawie. Przedwojenni wrocławianie przekazywali z ust do ust legendę o znajdującym się tu bogatym klasztorze. Jego rozległe dobra sięgały po horyzont, ogromne daniny składane przez zniewoloną ludność coraz bardziej ugruntowywały jego potęgę. Dostatnie życie szybko sprowadziło tutejszych mnichów na drogę rozpusty i łakomstwa. Niebiosa ze zgrozą obserwowały zepsucie duchownych. Gdy pewnego razu kończyli suto zakrapianą ucztę, ziemia rozstąpiła się i pochłonęła cały klasztor, powstałą w ten sposób rozpadlinę wypełniła woda. Odtąd biada temu, kto zechce owe miejsce osuszyć.
Wspomniane legenda zawiera ziarno prawdy. Na Ołbinie już od XII wieku istniało benedyktyńskie opactwo św. Wincentego. Ufundował je możnowładca Piotr Włostowic (który, nawiasem mówiąc, sporo nagrzeszył i w ramach pokuty musiał wznieść 77 kościołów). Dzięki rozległym koneksjom Włostowica zakonnicy otrzymali od władzy liczne dobra i przywileje. Już pod koniec XII w. usunięto z klasztoru benedyktynów (jak się można domyślić - mieli poważne problemy z dotrzymaniem zakonnej dyscypliny) i na ich miejsce sprowadzono norbertanów.
Opactwo rozbudowywało się z niespotykanym rozmachem, jego romańskie bryły wynosiły się nawet ponad wyrastające we Wrocławiu gotyckie wieże. Klasztor bardzo szybko stał się solą w oku miejskich rajców. Po pierwsze był obsadzony w dużej mierze przez Polaków, co stanowiło zadrę w budującej się tożsamości państwowej Śląska. Po drugie, jego katolicki charakter przeszkadzał rozpoczynającej swój pochód reformacji. Gdy nad Europą zawisła groźba najazdu tureckiego, władze na czele z Heinrichem Rybishem postanowiły zadać zakonnikom ostateczny cios. Pod pretekstem zwiększenia zdolności obronnych miasta (otoczony murami klasztor stanowił "konkurencję" dla niewielkiego wówczas Wrocławia, przez co mógł być wykorzystany jako przyczółek do ataku) zadecydowano o rozbiórce wszystkich budowli ołbińskiego opactwa. Ich elementy zostały wykorzystane m.in. przy budowie domu Rybischa, znajdującego się przy dzisiejszej ul. Ofiar Oświęcimskich. Najbardziej imponującą pozostałością klasztoru jest niewątpliwie portal ołbiński, wmurowany w ścianę kościoła św. Marii Magdaleny.
Burzenie opactwa odbywało się w atmosferze sztucznie napędzanego strachu przed Turkami. W błyskawicznym tempie bezpowrotnie zniszczono bezcenne zabytki, zbezczeszczono też nagrobki fundatorów - Piotra Włostowica i jego małżonki (głowy zmarłych posłużyły robotnikom do gry w kręgle...). Tak zakończyła się smutna historia lokalnego bastionu polskości.
Zdjęcie pochodzi z serwisu wroclaw.hydral.com.pl
Wspomniane legenda zawiera ziarno prawdy. Na Ołbinie już od XII wieku istniało benedyktyńskie opactwo św. Wincentego. Ufundował je możnowładca Piotr Włostowic (który, nawiasem mówiąc, sporo nagrzeszył i w ramach pokuty musiał wznieść 77 kościołów). Dzięki rozległym koneksjom Włostowica zakonnicy otrzymali od władzy liczne dobra i przywileje. Już pod koniec XII w. usunięto z klasztoru benedyktynów (jak się można domyślić - mieli poważne problemy z dotrzymaniem zakonnej dyscypliny) i na ich miejsce sprowadzono norbertanów.
Opactwo rozbudowywało się z niespotykanym rozmachem, jego romańskie bryły wynosiły się nawet ponad wyrastające we Wrocławiu gotyckie wieże. Klasztor bardzo szybko stał się solą w oku miejskich rajców. Po pierwsze był obsadzony w dużej mierze przez Polaków, co stanowiło zadrę w budującej się tożsamości państwowej Śląska. Po drugie, jego katolicki charakter przeszkadzał rozpoczynającej swój pochód reformacji. Gdy nad Europą zawisła groźba najazdu tureckiego, władze na czele z Heinrichem Rybishem postanowiły zadać zakonnikom ostateczny cios. Pod pretekstem zwiększenia zdolności obronnych miasta (otoczony murami klasztor stanowił "konkurencję" dla niewielkiego wówczas Wrocławia, przez co mógł być wykorzystany jako przyczółek do ataku) zadecydowano o rozbiórce wszystkich budowli ołbińskiego opactwa. Ich elementy zostały wykorzystane m.in. przy budowie domu Rybischa, znajdującego się przy dzisiejszej ul. Ofiar Oświęcimskich. Najbardziej imponującą pozostałością klasztoru jest niewątpliwie portal ołbiński, wmurowany w ścianę kościoła św. Marii Magdaleny.
Burzenie opactwa odbywało się w atmosferze sztucznie napędzanego strachu przed Turkami. W błyskawicznym tempie bezpowrotnie zniszczono bezcenne zabytki, zbezczeszczono też nagrobki fundatorów - Piotra Włostowica i jego małżonki (głowy zmarłych posłużyły robotnikom do gry w kręgle...). Tak zakończyła się smutna historia lokalnego bastionu polskości.
Zdjęcie pochodzi z serwisu wroclaw.hydral.com.pl
Staw znajduje się pomiędzy budynkiem Wydziału Architektury (E1) Politechniki Wrocławskiej a kościołem św. Michała Archanioła, w Parku Stanisława Tołpy. Dojeżdżają tam zarówno tramwaje, jak i autobusy. Na rogu ulic Wyszyńskiego i Prusa znajdował się niegdyś drugi staw, który nie dotrwał do naszych czasów. Być może to właśnie jego dotyczyła wspomniana we wstępie posta legenda.
Etykiety:
heinrich rybisch,
legendy,
nieistniejące budowle,
ołbin
Subskrybuj:
Posty (Atom)