sobota, 12 stycznia 2013
Wrocław wczoraj i dziś
W ostatnim czasie wpadłem na pomysł utworzenia serii kolaży fotograficznych, pokazujących porównanie Wrocławia przedwojennego (na podstawie dolny-slask.org.pl) z dzisiejszym. Stopniowo wrzucałem zdjęcia na facebookowy profil blogu, gdzie mogłem obserwować reakcje internautów i mediów (Gazeta.pl tu i tu, TVN24). Idea porównań okazała się strzałem w dziesiątkę. Dziś – w ramach podsumowania akcji – chciałbym zaprezentować wykonane fotomontaże na blogu. Zapraszam do oglądania i komentowania!
niedziela, 4 grudnia 2011
Opowieści z krypty
Tajemnice i legendy od zawsze rozpalały ludzkie umysły, zwłaszcza, gdy nie królował jeszcze na świecie kult sceptycyzmu i nauki. Z pokolenia na pokolenie przekazywano fascynujące historie o potworach i zjawach, które - wymyślane dla niepokornych dzieci i spragnionych wrażeń słuchaczy - szybko zaczynały żyć własnym życiem. Owe wytwory lęku i wyobraźni nie ominęły również Wrocławia, co więcej - miasto o burzliwych dziejach stanowiło podatny grunt dla nadprzyrodzonych opowieści. Zapraszam dziś do jeżącej włos na głowie podróży śladami wrocławskich duchów i widm :-).
niedziela, 31 lipca 2011
Niezwykła historia osobowickiej karczmy
Osobowice, Rędzin i okoliczne wioski były w protestanckim Wrocławiu ostoją katolików. Ludności wciąż przybywało, brakowało za to miejsc do odprawiania nabożeństw. W 1931 r. podjęto dosyć osobliwą decyzję o przebudowie jednej z karczm na kościół. Pomysł ten zaaprobował wrocławski arcybiskup Adolf Bertram. Świątynię zaprojektował w duchu modernizmu Adolf Trumpke, zadbał on o to, by niezbyt zgrabnej formę budynku nadać funkcję sakralną, nawiązującą w dodatku do stylu starochrześcijańskiego. Powstały w ten sposób kościół św. Teresy od Dzieciątka Jezus przetrwał z niewielkimi zmianami do dziś - jego surowość nie ujmuje, ale o tym możecie rozsądzić sami, wybierając się na ul. Osobowicką 129.
Nie mniej ciekawa jest historia figury Jana Nepomucena, stojącej przy kościele. Otóż w końcu XVII w. z Norwegii przybył do Wrocławia rzeźbiarz, Thomas Weisfeldt. Miejscowi notable bardzo szybko spostrzegli jego niebywały talent. Figury spod dłuta Weisfeldta były jak żywe, ich szaty falowały wokół wyidealizowanych rysów twarzy, szlachetne gesty kontrastowały z dynamiką sceny. Kolejne zlecenia posypały się dla rzeźbiarza jak z rękawa, dała równocześnie o sobie znać jego duma i porywczość. Gdy w 1715 r. w akcie szału obciął dłutem rękę swojego pomocnika, dostał dotkliwą karę pieniężną. Z racji, że był zamożnym człowiekiem, z ramienia Kościoła otrzymał dodatkową pokutę w postaci wykonania z piaskowca pomnika Jana Nepomucena. Pomnik ów stanął przed bramą Mikołajską, później dziejowe zawieruchy zaniosły go na Osobowice, gdzie pełnił rolę przydrożnej kaplicy dla pielgrzymów. Lata komunizmu przyniosły Nepomucenowi wiele przykrości – pomalowano go na niebiesko, urwano głowę i skradziono tarczę herbową. Szczęśliwie w 2004 r. figurę skompletowano, gruntownie odrestaurowano i przeniesiono przed kościół św. Teresy, gdzie znajduje się po dziś dzień.
Źródła:
Harasimowicz J., Encyklopedia Wrocławia, Wrocław 2006
Perzyński M., Wrocław dla dociekliwych, Wrocław 2008
Wikipedia z dnia 31.07.2011
niedziela, 27 lutego 2011
Mała impresja na temat kościoła św. Elżbiety
I tak oto nad miastem gotyckich wież dostojnie króluje kościół św. Elżbiety. Mimo pożarów, katastrof i wojen ciągle uparcie wywyższa się ponad Rynek. Nie sposób pominąć go nawet zamglonym popołudniem, gdy zwraca na siebie uwagę odbiciem w Odrze na dalekich Mostach Mieszczańskich. I pomyśleć, że kiedyś był znacznie wyższy...
sobota, 29 stycznia 2011
Wrocław w chmurach
Dzisiejszy Wrocław to metropolia słynąca ze swoich ambicji. Ich ukoronowaniem jest niewątpliwie Sky Tower, jeden z najwyższych budynków Europy, który już za rok zawładnie śląskim niebem. Mało kto zdaje sobie sprawę, że na przestrzeni wieków miasto sięgało już niejednokrotnie do chmur. Strzeliste, gotyckie wieże towarzyszyły Wrocławiowi od początków jego istnienia. Świadczyły o bogactwie i wysokiej randze grodu nad Odrą. Być może zaciekawi Was niniejszy artykuł dotyczący wysokościowych aspiracji miasta.
Kościół św. Elżbiety
W XV wieku wrocławskie mieszczaństwo odczuwało nieodpartą potrzebę wywyższenia się ponad opływający w bogactwo kler. Symbol kościelnej władzy stanowiła niewątpliwie wspaniała katedra św. Jana, której zawieszone na wysokości stu metrów hełmy widać było w całej okolicy. Mieszkańcy miasta postanowili dać prztyczek w nos biskupiej władzy, sfinansowali w tym celu wieżę dla kościoła św. Elżbiety. Była to wieża wyjątkowa, mierzyła bowiem 130 m, plasując się w czołówce najwyższych budowli świata (koronę wysokości dzierżyła od 1439 r. 142-metrowa katedra w Strasburgu).

Oczywiście nic, co dobre nie trwa wiecznie. W 1525 r. świątynię św. Elżbiety przejęli ewangelicy (jeśli wierzyć podaniom – wskutek wygranej gry w kości). Kilka lat później potężny hełm wieży został zniszczony przez wichurę. Katolicy interpretowali to zdarzenie jako karę boską, zrzuconą na innowierców. Protestanci zaś za cud uznali fakt, że w katastrofie ucierpiał jedynie kot oraz naręcze kufli piwa, niesionych do jednej z gospód. Od tej pory wieża jest znacznie niższa. Gdyby nie doszło do zniszczenia hełmu, znajdowałaby się dziś na 14. miejscu pośród najwyższych wież kościołów na świecie.
Nadzwyczajna strzelistość świątyni od zawsze oddziaływała na wyobraźnię mieszkańców. Rozmieszczone dookoła maleńkie domy księży-altarystów potęgowały obłędne wrażenie wysokości. Stała się przedmiotem wielu legend, w tym jednej niezwykle ciekawej, opisanej przez Krzysztofa Kwaśniewskiego:
Dawnymi czasy pewna młoda kobieta zdobyła serce dzielnego i uczciwego chłopca. Ten poślubił ją i dał jej wszystko, w zamian jednak doznał nieopisanej udręki. Jego nowa żona trwoniła bez opamiętania wspólny majątek, doprowadzając w końcu zrozpaczonego męża do samobójstwa. Rozpustne życie przywiodło ją pewnego dnia do krawędzi, gdy jeden z kochanków zbiegł, kradnąc wszystkie jej pieniądze i kosztowności. Kobieta postanowiła poprzez chciwość i oszustwo odzyskać utracone dobra. W swoim kramie na Rynku bezczelnie zwodziła klientów, słynęła w całym mieście z niesłychanego skąpstwa. Gdy jej żywot dobiegł końca, skumulowane w sercu zło nie pozwoliło odejść jej duszy w pokoju. Każdej nocy powstawała z grobu, zostawiała na nim swój całun i udawała się do kramu. Tam, mdlejąc z wysiłku, mierzyła wciąż to nowe bele płótna. Pewnego razu zauważył ją strażnik z wieży kościoła św. Elżbiety. Postanowił rozprawić się ze zjawą i starym zwyczajem, gdy wyszła już na swą nocną wędrówkę, zabrał z jej mogiły całun. Rozwścieczona zmarła, nie mogąc powrócić do grobu, zaczęła wspinać się zajadle po wieży kościoła, wygrażając strażnikowi. Mężczyznę ogarnął blady strach, zaś spieniona twarz i obłędne ślepia coraz bardziej zbliżały się do szczytu. Gdy paskudne, oślizgłe łapy chwytały już za okno, wybiła godzina pierwsza. Zjawa rozluźniła uścisk i runęła w dół, na następny dzień znaleziono na dole zniekształcone truchło.
Kościół Marcina Lutra

W 1911 r. na przepięknej wówczas Kaiserstraße (tak, zgadza się, to dzisiejszy Plac Grunwaldzki) ukończono budowę 90-metrowej wieży kościoła Marcina Lutra. Górowała ona w tej części miasta do feralnego 1945 r., kiedy to Niemcy zburzyli reprezentacyjną dzielnicę i zamienili ją kosztem życia wielu ludzi w wojskowe lotnisko. Pierwsi polscy osadnicy zobaczyli tam tylko ogromną pustkę. W miejscu strzelistego kościoła Lutra zbudowano w całkiem zacnym stylu budynki D1 i D2 Politechniki. Dzisiejszy Plac Grunwaldzki wygląda już zupełnie inaczej, przedwojenny stylowy bulwar zamienił się w przestrzeń ociekającą szkłem i stalą. Cóż, świat idzie naprzód :).
Katedra św. Jana
Nie sposób nie powiedzieć ani słowa o wrocławskiej katedrze. Jej wieże nie zawsze były bliźniacze – w XV w. ukończono wieżę północno-zachodnią wraz z hełmem, południowo-zachodnia miała wówczas jedynie cztery kondygnacje. Trudno określić początkową wysokość świątyni, oscylowała zapewne w granicach 90-100 m. Dzisiejsze hełmy pochodzą z 1991 roku, ich kształt zmieniał się na przestrzeni wieków wskutek wojen, żywiołów i szaleństw miejskich architektów.
W ścianie południowej wieży widoczna jest kamienna głowa, o twarzy wykrzywionej bolesnym grymasem. Legendy mówią o zuchwałym złoczyńcy, który utknął wyglądając przez okienko katedry. Istnieją też podania o strażniku, który zginął w tym miejscu w pożarze świątyni. Szara rzeczywistość odrzuca takie wytłumaczenia i skłania się ku teorii o wizerunku złego ducha, wmurowanym dla jego unieszkodliwienia.
...i dziesiątki innych

Magię gotyckich wież i związanych z nimi legend zakłóca nieco pewien prozaiczny fakt – otóż najwyższą budowlą Wrocławia jest w tej chwili 180-metrowy komin elektrociepłowni przy ul. Łowieckiej. Warto wspomnieć, że w czasie stanu wojennego pewien śmiałek zadał sobie trud i zawiesił na nim flagę Solidarności. Z drugiej strony – interesującą zdobycz komunizmu stanowi Iglica, stalowy słup wysokości 96 metrów ustawiony w 1948 r. obok Hali Ludowej w związku z odbywającą się tam "Wystawą Ziem Odzyskanych". Konstrukcja ta wyglądała wówczas zupełnie inaczej – była znacznie wyższa, szczytowy segment zakończono pokaźną, obrotową tarczą z lustrami, mającą w zamyśle dawać niesamowite efekty świetlne (w rzeczywistości tarcza dosyć szybko spadła na ziemię). Na dole towarzyszyły iglicy stalowe łuki. Co ciekawe, podobnie jak komin, posłużyła opozycjonistom za miejsce zawieszenia solidarnościowego sztandaru.
Mógłbym pisać bez końca o wrocławskich wieżach, ale na dziś może wystarczy :-). Na deser zostawiam sobie tajemniczy mostek czarownic na kościele Marii Magdaleny, Wam polecam artykuł o świątyni św. Mikołaja, w swoim czasie będącej najwyższym punktem miasta. Pozostaje mieć nadzieję, że inicjatywy pokroju Sky Tower przypomną światu o potędze stolicy Dolnego Śląska.
Zdjęcia Iglicy i kościoła Marcina Lutra pochodzą z serwisu wroclaw.hydral.com.pl, publikuję je na zasadach dozwolonego użytku. Grafika z upadkiem hełmu wieży kościoła św. Elżbiety znajduje się we wrocławskim Muzeum Architektury.
piątek, 24 września 2010
Pechowe dzieje kościoła św. Mikołaja
Czy bylibyście skłonni uwierzyć, że istnieją miejsca przyciągające do siebie nieszczęścia i katastrofy? Wrocław przetrwał niezliczone wojny, raz po raz przechodził pod obce panowanie. Nieomal zniknął z powierzchni ziemi, zakleszczony pomiędzy hitlerowcami, a sowiecką nawałnicą. Większość tragicznych zdarzeń znalazło swój wspólny mianownik w niewinnej wiosce na dzisiejszym Przedmieściu Mikołajskim.

Już od najdawniejszych czasów życie w pobliżu zachodnich granic Wrocławia toczyło się wokół kaplicy św. Mikołaja. Spoglądała ona swoją drewnianą bryłą na powiewające płótna tkaczy, na krążące w powietrzu sokoły, tresowane do królewskich polowań. Służyła też za azyl dla rybaków, którymi opiekował się jej patron. Sielskie łąki, okalające tutejsze wsie, za kilkaset lat miały zamienić się w wielkomiejskie centrum. Niestety postępująca urbanizacja, zamiast nieść mieszkańcom przedmieść zdobycze cywilizacji, ściągnęła na nich szereg niewyobrażalnych katastrof. Bliskość miejskich murów, a jednocześnie znajdowanie się poza ich obrębem oznaczało w praktyce oddanie mikołajskich wsi na pastwę wojennych wrogów. Pierwsze zniszczenia nadeszły w 1241 roku, kiedy to Mongołowie zamienili Śląsk w buchające płomieniami pogorzelisko. Drewniane zabudowania, w tym i kapliczka, nie oparły się żywiołowi ognia. Powstawały z gruzów aż do połowy XIII wieku. Na zgliszczach starej świątyni ufundowano wówczas wspaniały, gotycki kościół.
Nowa budowla przetrwała ponad dwieście lat. W niespokojnym okresie wojen religijnych jej katolicki charakter stał się solą w oku husytów. Podczas jednego z ich najazdów w 1428 r. kościół św. Mikołaja znów obrócił się w ruinę. Z racji, iż podlegał bezpośrednio biskupowi, jego odbudowa była zapewne kwestią prestiżu wrocławskich katolików, wypieranych z całego Śląska. Kolejne wcielenie świątyni konsekrowano kilkadziesiąt lat później, powoli stawała się ona bastionem kontrreformacji.

W 1503 r. miała miejsce ciekawa historia, powtarzana do dziś we wrocławskich legendach (odsyłam tu do książki Krzysztofa Kwaśniewskiego). Otóż pewnego pogodnego poranka nad brzegiem Odry zebrała się grupka gapiów, obserwująca inkwizytorów "pławiących" domniemaną czarownicę. Biedna kobiecina, odziana w hańbiący, czerwony płaszcz, szarpała się i krzyczała - czekała ją bowiem pewna śmierć. Przypomnę, że "pławienie" polegało na wrzuceniu skrępowanej ofiary do wody i obserwowaniu jej zachowania. Jeśli utrzymywała się na powierzchni - uznawano ją za wiedźmę i palono na stosie. Jeśli tonęła (a dodam, że szanse na jej odratowanie były niewielkie) - cofano zarzuty... Miejski kat wypłynął łódką na środek rzeki i wtoczył kobietę w wartki nurt. Jej płaszcz, zamiast skierować się na dno, rozpostarł się szeroko po wodzie. Zgromadzeni wokół ludzie wznieśli zdumione okrzyki "Nie tonie, nie tonie!". Gdy orszak mieszczan dotarł już przed kościół na Przedmieściu Mikołajskim, fale zaczęły wynosić swój ciężar ku brzegowi, pozostawiając zziębnięte, ale wciąż żywe ciało na piaszczystej mieliźnie. Sędzia uznał to za cud i oczyścił oskarżoną z zarzutów. W łzach radości kobiety nieliczni mogli dostrzec oddalającego się św. Mikołaja...
Mikołajski kościół wciąż rósł na znaczeniu. Okalający go cmentarz stał się niezwykle ważną nekropolią z uwagi na fakt, że król Prus zakazał w 1776 roku pochówku w obrębie miejskich murów. Niestety burzliwe dzieje europejskich monarchii przyniosły kolejną wojnę, tym razem z niezwyciężonymi wojskami Napoleona. Co ciekawe, siewcami zniszczeń wokół Wrocławia nie byli tym razem wrogowie. To włodarze miasta nakazali zastosowanie taktyki "spalonej ziemi", której centralnym punktem stało się wyburzenie niewygodnego z punktu widzenia obrony kościoła św. Mikołaja.
Przez wiele lat pozostałości świątyni służyły jako kaplica cmentarna. Kres temu smutnemu okresowi przyniosła decyzja o budowie nowego, neogotyckiego kościoła. W 1883 r. konsekrowano ołtarz budowli, jakiej Wrocław jeszcze nie widział. Strzelista wieża przecinała chmury, tworząc najwyższy punkt miasta. Wokół powstawały wspaniałe ulice i budynki, uznawane przez wiele lat za perłę stolicy Śląska. Raz za razem wzrastały nowe kwartały kamienic, a w nich urokliwe sklepy i restauracje. Wydawało się, że zła passa Przedmieścia Mikołajskiego jest już przeszłością...

Nic jednak nie trwa wiecznie. Kres dynamicznemu rozwojowi położyła zawierucha II wojny światowej. W 1945 roku radzieckie wojska doszczętnie zniszczyły Wrocław, w tym i kościół św. Mikołaja. Ruiny świątyni dotrwały do lat 50., kiedy to zostały wysadzone pod pretekstem groźby zawalenia. Pozostał jedynie pusty, głuchy plac. Dziś o jego dziejach przypomina już tylko krzyż, osamotniony między posępnymi bryłami z wielkiej płyty. Gdy zatrzyma Cię tam kiedyś zaduma, popatrz na ten skwerek i zobacz oczami wyobraźni strzelistą wieżę i złowieszcze, ceglane wnętrze. A gdy już napełnisz się brzmieniem gotyku zauważ masywne drzewo, rosnące za krzyżem. Skrywa ono ponoć grób zakonnicy, ostatni, zapomniany już punkt mikołajskiego cmentarza...